Pewnie każdy z Was słyszał o tej akcji, która na social-mediach w ostatnich tygodniach pojawiła się i podzieliła internautów na tych, którzy całej akcji przyklasnęli i na tych, którzy mieli, zwyczajnie i pisząc prosto z mostu, bekę z niej, bo przecież "teraz nawet zwyczajnie zagadać do dziewczyny nie będzie można, bo od razu molestowanie!".
Każdy jest inny i dla każdego inne zachowanie będzie przekroczeniem granicy
#metoo to akcja, która przede wszystkim miała na celu pokazanie ogromu problemu, z jakim borykają się kobiety - choć, oczywiście, nie tylko kobiety. Miała na celu wskazać jakie zachowania spotykają na swojej drodze kobiety i mężczyźni, z jakimi zachowaniami czują się niekomfortowo i czują, zwyczajnie, po ludzku zagrożenie. Mówienie o tym, wielu z ofiar bardzo pomogło. Odnalazły swój moment, by podzielić się (anonimowo bądź nie) z innymi swoimi przeżyciami i często odnaleźć niesamowite wsparcie.
Nie da się ukryć, że pisanie o tym, chociażby na Facebooku może zostać odebrane jak fake, albo coś zupełnie niepoważne - często czytałam takie głosy - ale, czasem taki "drobny", zdawałoby się dla niektórych, krok jest krokiem przełomowym dla tych właśnie osób. By mówić, by rozmawiać, by podjąć próbę zmierzenia się z przeszłością i poradzić sobie z traumą.
Wiele osób zarzucało innym, że piszą o głupotach, że zwykłe zaczepienie na ulicy czy w sklepie i od razu molestowanie - nie zdają sobie sprawy z tego ile taka osoba tego typu zaczepek dziennie musi znosić i jak to wpływa na jej życie i komfort życia w ogóle. Każdy z nas ma całkiem inne granice sfery intymnej i psychicznej - wiem, że jesteśmy tylko ludźmi i łatwiej nam ocenić nie zagłębiając się w całą historię, albo oceniając innych przez pryzmat własnej osoby, ale jest to cholernie krzywdzące. Jesteśmy różni, różnie reagujemy na podobne sytuacje - nie da się tego zmienić i dlatego też ciężko mi czytać takie komentarze, że przecież on/ona w takiej sytuacji daliby w ryj, pisząc kolokwialnie i po problemie. Niektórzy nie mają takiej odwagi - to są sytuacje, do których nie da się przygotować.
Tabu, które należy przełamać i mówić
#metoo sprawiło, że ludzie zaczęli mówić. Ludzie z całego świata dzielili i dzielą się nadal historiami ze swojego życia - często cholernie ciężkimi, brutalnymi. Żony, mężowie, córki, synowie, matki, ojcowie - każdy z nas doświadczył mniejszym lub w większym stopniu tego, czego doświadczyły osoby, które podzieliły się swoimi przeżyciami na łamach Facebooka, Instagrama czy Twittera. Czasem czytamy o gwałtach, o pracownikach molestowanych przez szefów, o dzieciach wykorzystywanych seksualnie, czy o kobietach, które boją się wracać wieczorową porą, bo ktoś kiedyś je napadł, a tylko szczęście pozwoliło im uniknąć tragedii - docierają do nas te wszystkie informacje, ale często je wypieramy z pamięci, bo przecież to nas bezpośrednio nie dotyczy. Teraz wielu ludzi przekonało się, że jednak dotyczy, bo właśnie ta uśmiechnięta kuzynka, którą tak lubimy została skrzywdzona, albo ten kumpel, z którym od dziecka bawiłeś się na podwórku, wieszałeś się na trzepaku i paliłeś za śmietnikami po kryjomu papierosy, też cierpiał i cierpi. Piętno takiej traumy zostaje w człowieku do końca życia. I, nawet, na szczęście, Ciebie to osobiście, personalnie nie dotyczy, nie znaczy, że problemu nie ma - albo, że nie jest tuż obok Ciebie.
Wiele osób zanim akcja #metoo rozgorzała w internecie nie zdawało sobie nawet sprawy, że same zostały potraktowane w sposób niewłaściwy - bo jest się żoną i ma się obowiązek małżeński, albo przecież w podstawówce "końskie" zaloty, łapanie za tyłek i kiełkujące piersi to coś normalnego - "takie są dzieci". Widziałam, jak wiele osób zaczęło myśleć i dostrzegać, że jest jakieś społeczne przyzwolenie. Jadąc tramwajem ile osób odezwie się do namolnego faceta, który usilnie chce namówić dziewczynę na to, by wysiadła z nim na przystanku, bo "tak mi się podobasz"?
Skala problemu jest ogromna - przyznaję, że mnie przytłoczyła. Będąc na jednej żeńskiej grupie na Facebooku, gdzie panuje atmosfera zrozumienia i wsparcia, co chwilę czytałam historie mrożące krew w żyłach. Dziewczyny dzieliły się również anonimowo historiami swoich przyjaciół - mężczyzn i chłopców. Tylko kiedy kobieta pójdzie na Policję jest traktowana bardziej poważnie, niż mężczyzna - i o to również warto walczyć.
Ludzie śmieją się z walki o równouprawnienie, z feministek, ale w gruncie rzeczy nie zdają sobie sprawy, że w pewnych materiach równouprawnienie pomoże również mężczyznom, że to nie jest tylko walka kobiet dla kobiet.
Moje #metoo
Czytając wpisy znajomych i dziewczyn z grupy zaczęłam się sama zastanawiać, czy spotkało mnie coś, z czym chciałabym się podzielić przy okazji tej akcji. Zawsze myślałam, że mam pewnego rodzaju szczęście posiadając urodę raczej nietypową i nie w guście większej ilości mężczyzn, ale dotarło do mnie, że próbowałam siebie oszukać, bo w gruncie rzeczy to się działo i mi również, choć na szczęście nie zostawiło we mnie tak dużej traumy, z którą sobie nie poradziłam.
Pamiętam historię z podstawówki - klasa może czwarta, może piąta. Miałam obowiązkowe zajęcia z gimnastyki korekcyjnej. Z mojej klasy chodziłam na nie tylko ja i jeden chłopak. Nauczycielka często zostawiała nas w starym radio węzeł przy szkolnej świetlicy, byśmy sami ćwiczyli - oczywiście tego nie robiliśmy, zresztą sala była tak mała, duszna i nieprzystosowana do tego typu zajęć, że ćwiczenia mogłyby nam tylko zaszkodzić. Chłopak w pewnym momencie próbował wymusić na mnie symulacje stosunku - do tej pory nie rozumiem po co. Oczywiście nikomu nic nie powiedziałam, bo wtedy zbyt dużo nie mówiłam. Byłam bardzo skrytym dzieckiem.
Potem w gimnazjum pamiętam sytuację, kiedy będąc w drugiej, chyba klasie, przebierałam się w obuwie zmienne, by pójść na salę gimnastyczną na apel z jakiejś okazji - kolega z klasy złapał mnie za piersi. Byłam wtedy na etapie, że chciałam by ktoś się mną interesował, romantycznie marzyłam o miłości i wielkiej miłości, więc akt, którego doświadczyłam nie przestraszył mnie - ba, mój "oprawca" został odepchnięty - to było instynktowne, ale nie sprawiło, że pomyślałam o tej sytuacji źle. I to też jest przykład tego, że dzieci się nie edukuje i nie mówi się im, że pewne zachowania są złe - chociażby na lekcjach wychowania do życia w rodzinie. Nie mówi się nam, że łapanie za piersi, ocieranie się w autobusie czy tramwaju, czy klepanie w tyłek jest czymś złym. Każdy musi dojść do własnych wniosków, niestety czasem jest już za późno. Czasem do tych wniosków się nigdy nie dochodzi, a czasem uznaje się za coś normalnego.
To tylko dwa przykłady z moich lat dziecięcych/nastoletnich, ale myślę, że właśnie fakt, że zdarzyły się w tak młodym wieku jest czymś tutaj kluczowym, bo takie wspomnienia pamięta się najbardziej. I to dzieci - dzieci, z którymi nikt na ten temat nie rozmawia robią takie rzeczy, dorastają i robią je dalej, bo nikt, nigdy nie powiedział im, że to jest złe.
Dla mnie sama akcja ma wydźwięk przerażający. Dla mnie, kobiety, człowieka jest czymś, co sprawiło, że czuję się źle, że jestem człowiekiem. Że dzielę pulę genetyczną z osobami, które robią złe rzeczy tuż obok, za ścianą, na ulicy, kiedy nikt nie widzi.
Mówmy o tym i, chociaż teraz, kiedy akcja powoli stygnie, niech temat nie znika. Niech nie trafia znowu do pudełka z napisem "tabu". Uczmy dzieci, że pewnych rzeczy nie można robić, bo kto inny niż my, dorośli, nauczymy je czym jest dobro a czym zło?
Chciałabym żyć w świecie, w którym nie będę musiała nosić ze sobą w torebce gazu pieprzowego, albo bać się, że moje dzieci zostaną skrzywdzone - nierealne? Być może, ale, cytując klasyka, "nadzieja umiera ostatnia".